piątek, 5 października 2012

Poradnik Przetrwania

Wyobraź sobie taką sytuację...
Budzisz się z samego rana. Nikogo nie ma. Idziesz do łazienki, potem robisz śniadanie, przy śniadaniu, oczywiście, włączasz TV.

A tam ogłaszają, że wszyscy, co do jednego, mają zostać w domu, zabarykadować się i nie wystawiać nosa.
Po świecie, chodzą żywi... bez swiadomości. Jedynym ich celem, jest jedzenie. W świecie tym nie ma Boga. Na tym świece jest tylko cholerna walka o przetrwanie, życie wystawia nas na próby - próby moralności i zimnej krwi.

Jest takie powiedzenie... "Człowiek człowiekowi wilkiem, a zombie zombie zombie."

Chcesz żyć... świadomie?

Przeczytaj.

1. Bezpieczenstwo - rodzina

Jeśli nie ma jakieś stałego domownika w domu, bierz telefon i dzwoń. Spytaj się, gdzie jest i czy słyszał o tym, co się dzieje. Jest kilka wariantów:

a) Osoba wie, co się dzieje. Jeśli wie i odebrała telefon, znaczy, że się ukrywa. Jest bezpieczna. Poki co.

b) Osoba nie wie, co się dzieje. Wtedy wszystko jej wytłumacz. Jeśli uwierzy, każ jej wracać do domu i uważać na siebie. Jeśli zaś nie uwierzy, spróbuj ją przekonać. Jeśli jest ważna, błagaj. Dalej się upiera? Powiedz, żeby włączyła TV.

c) Nie odbiera. Prawdopodobnie nie żyje. Albo żyje, ale bez... świadomości.

2. Bezpieczeństwo - otoczenie

Wyjdź przed dom, pójdź do sąsiadów:

a) Jeśli żyją... ze świadomością, to dobra wiadomość - infekcja jeszcze tu nie dotarła. Masz trochę czasu na zebranie prowiantu i barykadę domu.

b) Żyją bez świadomości? Uciekaj, ale to szybko. One się nie męczą, są tylko głodne.

c) Nikogo nie ma... To znaczy, że się wynieśli. No, chyba, że w szafach nadal są ubrania. W takim razie, prawdopodobnie, nic nie wiedzą i gdzieś wyjechali, lub byli zmuszeni do szybkiej ewakuacji. Wtedy, pozbieraj wszystko. Wszystko. Bóg, który nas opuścił, jeden wie, kiedy i co może się przydać.

Mieszkasz w bloku? Ciesz się. Prawdopodobieństwo przeżycia jest znacznie większe...

3. Bezpieczeństwo - atak

Nie okłamujmy się - w końcu wyjdą. Infekcja zawsze szybko się rozprzestrzenia. Musisz więc uważać, musisz zabiezpieczyć się i swoją posiadłość w razie ataku.

a) Nie stary, to nie jest Ameryka. Tu nie można kupić broni w pierwszej lepszej ciemnej uliczce. Tutaj broń, to sensacja. Oczywiście, rewolwer cię obroni, ale o broni palnej możesz pomarzyć. Bron BIAŁA, to jedyne, co ci zostało. Chyba, że masz pistolet. Wtedy oszczędzaj naboje. Zawsze zostaw ostatni - wolisz być zeżarty żywcem, czy palnąć sobie w łeb...?

b) Jak już wspomniałem - wszelkie siekiery, widły, młoty, maczety, piły mechaniczne weż ze sobą do domu.

c) Zabij okna dechami. Drzwi zostaw, jedynie zaklucz. Musisz w końcu jakoś wychodzić... 

d) Nie hałasuj. Te paskudy przyciąga hałas. 

e) Przetiesz się gdzieś? Zakryj bliznę, natychmiast. Krew i świeże mięso wyczują na kilometr.

4. Noc

Pierwsza noc, zwłaszcza samotna, jest nie o zniesienia. Rozmyślasz wtedy intensywnie, wiesz, że w każdej chwili mogą zacząć dobijać się do twojego domu. Dlaczego tak się stało? Co to ma znaczyć? Co będzie jutro?

a) Zamykaj wszystko. Szczelnie. Świało? Ha, światło to twój największy wróg. Raz zapalisz, a te cholerstwa z zewnątrz momentalnie zorientują się, że ktoś tam jest.

b) Świece. one nie dają tak wielkiego światła, ale wystarczą dla Ciebie. A szwendacze tego nie zobaczą.

c) Mimo wszystko pozasłaniaj okna. Zostaw tylko małą dziurkę do patrzenia na ten koszmar. Know your enemy...

d) Jakiś przejdzie blisko domu? Nie panikuj, nie krzycz. NIE ATAKUJ. To samobójstwo. Przejdzie sobie i pójdzie. Jeśli wejdzie i zacznie krzyczeć, warczeć i walić w drzwi, zlecą się następne. Wtedy uciekaj. Z bronią.

5. Dzień, po dniu

Nastał kolejny dzień.

a) Jestes bezpieczny? Dobrze, daję ci teraz wolną rękę. Idź szukaj ocalałych, zostań sam, broń się z innymi w domu i co tam jeszcze chcesz. Nie daj się zabić!

b) Zaatakowali cię? Uciekłeś? Uciekaj dalej. Osadź się gdzieś, lub szukaj ocalałych. Obroniłeś się? Sprawdź, czy nie zostałeś ugryziony, lub zadrapany. Jeśli tak, strzel sobie w łeb. Ohh... nie masz broni... Zabij się więc inaczej, ewentualnie patrz, jak przemieniasz się w jednego z nich. Nic ci nie jest? Gratulacje! Udało ci się przetrwać atak zombie!

Absolwent

Pewnego lipcowego dnia było tak gorąco, że postanowiłem zejść do piwnicy mojego bloku, żeby wziąć stamtąd wentylator.
Ze względu na wielki bałagan panujący w mojej piwnicy przedzieranie się przez stertę gratów i bibelotów zajęło mi sporo czasu
ale wreszcie znalazłem to po co przyszedłem. Znalazłem tam również coś co mnie zaintrygowało, coś czego nie spodziewałem się
tam znaleźć i co z całą pewnością nie należy do mnie i nie należy też do nikogo z moich domowników (mieszkam z matką, ojcem i siostrą).
Była to oryginalna kaseta VHS z filmem "Absolwent" z 1967 roku. Jednak nie to było najbardziej zadziwiające. Na kasecie nalepiony był pożółkły
plaster a plomba na egzemplarzu była wyłamana. Na plastrze widniał y słowa napisane czarnym mazakiem "Mala per se". Wróciłem do mojego mieszkania jednak jako, że nie posiadam odtwarzacza VHS odłożyłem kasetę między książki na półce w moim pokoju i ze względu na natłok pracy kompletnie zapomniałem o całej sprawie.
Jakieś pięć miesięcy później robiąc porządki w moim pokoju natknąłem się ponownie na tą kasetę. Ponownie się nią zaintrygowałem i postanowiłem
obejrzeć ją u kogoś kto posiada odtwarzacz VHS. Padło na kolegę. Tak więc jednego z mroźnych zimowych wieczorów udałem się do kolegi, który mieszka w mieście sąsiadującym z moim. Usiedliśmy wygodnie na kanapie i odpaliliśmy znalezioną kasetę, uprzednio ją przewijając.
To co ukazało się naszym oczom było makabryczne, potworne, załamujące. Na początku nagranie śnieżyło przez jakieś 45 sekund. Następnie pojawił się obraz. W prawym dolnym rogu widniała data 24.12.1989r. W pierwszym ujęciu kamera ustawiona była na kąt pokoju o bladych, gołych ścianach , widać było również fragment okna zasłoniętego drewnianymi okiennicami. Część podłogi zdawała się być pokryta gazetami. Po kilku nerwowych ruchach kamery, operator -kimkolwiek był - ustawił kamerę na środek pokoju bez mebli. Na środku stała biała, emaliowana wanna a w niej .... nieprzytomna lub martwa dziewczyna o brązowych lokatych włosach! Widok był tak kuriozalny, ze zrobiło mi się niedobrze. Biel ścian, zasłonięte okna i dziewczyna w wannie tworzyły klimat izolacji, zamknięcia i poczucia, że taka nienaturalna sytuacja musi skończyć się źle. Operator kiedy już ustawił kamerę na centralną część pokoju wszedł w kadr. Był to olbrzymi, gruby mężczyzna w białym podkoszulku, bokserkach i w czarnych skarpetkach. Twarzy nie było widać dokładnie gdyż jakość nagrania była kiepska (jak to bywa na nagraniach VHS) ale dało się zauważyć długie tłuste włosy opadające na ramiona i kark oraz zarys okrągłych okularów. Mężczyzna podszedł do dziewczyny w wannie, złapał ją za włosy i kilka razy uderzył o kant wanny jej głową tak, że ta się obudziła wydając z siebie krzyk cierpienia. W tym momencie roztrzęsiony kolega nacisną przycisk "eject" na odtwarzaczu wyłączając nagranie. Przez chwile siedzieliśmy nic do siebie nie mówiąc. Wyszliśmy na dwór trochę się przewietrzyć i ochłonąć - stwierdziliśmy, że musimy zobaczyć nagranie do końca.
Dalej było jeszcze gorzej. Mężczyzna wyciągnął dziewczynę z wanny i czerwoną cegłówką zaczął uderzać ją w głowę. Dziewczyna siłą odrzutu uderzała w kant wanny. Słychać było jej krzyk i błaganie o litość. Grubas bił ją coraz mocniej i mocniej, tak jakby czerpał energie z tego, że dziewczyna błaga go o litość. W kadrze widać było coraz więcej krwawej czerwieni już nie tylko zalewającej nagie ciało dziewczyny ale też gazety na podłodze. Kiedy było już po wszystkim, mężczyzna podszedł do kamery z szaleńczym ale spokojnym uśmiechem na twarzy wyłączając kamerę.
W następnym ujęciu kamera skierowana była na inną ścianę jak mniemam tego samego pokoju. W ścianie tej zrobiona była wielka wyrwa a obok stały czerwone cegły. Grubas przytaszczył zwłoki swojej ofiary i włożył je do wyrwy i następnie zaczął je zamurowywać.
Zaraz po obejrzeniu nagrania przerażeni, zmęczeni i przygnębieni zadzwoniliśmy na policję. Funkcjonariusze zabrali kasetę a my z kolegą siedzieliśmy jeszcze długo w milczeniu borykając się z tym aby nie popaść w szaleństwo.
Parę dni później zostałem wezwany na przesłuchanie na miejscowy komisariat policji. Po tym jak opowiedziałem gdzie znalazłem kasetę, Policjant prowadzący sprawę powiedział mi ,że nie obejrzałem całego nagrania. Powiedział również, że z uwagi na to,że sprawa dotyczy mnie pokaże mi resztę nagrania. Siedząc w gabinecie na komisariacie policji znowu stałem się obserwatorem tego piekielnego nagrania. W dalszej jego części widać było grupkę ludzi bawiącą się z okazji prawdopodobnie sylwestra na korytarzu ... mojego bloku.Byłem pewny, że za obiektywem stał oprawca młodej dziewczyny. Po pewnym czasie grupka ludzi na korytarzu udała się w stronę drzwi do jednego z mieszkań. Na drzwiach widniał .... numer mieszkania, w którym mieszkam. W tym momencie wybuchnąłem rozpaczliwym płaczem. Czułem się okropnie. Przytłoczyła mnie świadomość ,że od 2001 roku czyli od roku w ktorym przeprowadziłem się do tego mieszkania nie mieszkałem tylko z matką, ojcem i siostrą. Uświadomiłem sobie również, iż pokój, w którym doszło do masakry jest łudząco podobny do pokoju, który zamieszkuje moja siostra.
Teraz czekam na ekipę techniczną , która rozbije ścianę i odkryje tajemnice z czym mieszkałem przez 10 lat...
Zastanów się, co znajduje się w Twoich ścianach...


de_^.zrths


Najbardziej, spośród wielu historii jakie przeczytałem w internecie, interesowały mnie te, które dotyczyły różnego rodzaju plików komputerowych, wpływających na działanie systemu operacyjnego. Z informatyką wiąże się mój przyszły zawód. Dzisiejszy dzień był dość pochmurny - zapowiadało się na deszcz. Mnie, niespecjalnie to obchodziło. Większość czasu majstrowałem przy swoim sprzęcie. Czasami jednak trzeba wyjść z domu. Na przykład wyprowadzić psa, zrobić zakupy czy wynieść śmieci - wykonanie tej ostatniej czynności, przybliżyło mnie w tym niezbyt ładnym dniu do wzbogacenia się o nowy komputer. Uwierzycie w to, że pod altanką, przy śmietniku znalazłem komputer, który wyglądał na "nówkę, sztukę"? No właśnie. W każdym razie, sprzęt wydawał mi się sprawny - na pierwszy rzut oka. Stwierdziłem, że zabiorę go do domu i sprawdzę, a w razie czego, zwyczajnie odstawię pod śmietnik, skąd go zabrałem. Po powrocie do domu zrobiłem sobie coś do jedzenia i zabrałem się za podłączanie nowego nabytku. Nie spodziewałem się cudów.Ale zaraz!... Zadziałało! Wiecie jakie zdziwienie pojawiło się na mojej twarzy, kiedy odpaliłem ten sprzęcik, a na monitorze ukazało się logo systemu operacyjnego - "Windows XP"? No, właśnie! Teraz wystarczyło jedynie, sformatować dysk twardy. Coś mnie jednak podkusiło do sprawdzenia, dlaczego sprawny komputer stał pod śmietnikiem. Standardowo, po załadowaniu systemu, pojawiło się powitanie, zaś już po chwili mogłem podziwiać pulpit. Co prawda, nie wyglądał on zbyt ciekawie. Niezbędne ikony, typu MÓJ KOMPUTER, MOJE DOKUMENTY, KOSZ były rozrzucone po całości. Dopiero teraz mnie olśniło! A co jeżeli znalazłem jeden z tych komputerów, o których tyle czytałem w opowiadaniach na forach internetowych? Nie, no. Chwila. Te historie były chyba wymyślone, prawda? Poza tym, komputer, który znalazłem, nie wydawał się w żaden sposób podejrzany. KOSZ był pusty. W MOICH DOKUMENTACH nie znalazłem żadnych ciekawych plików, poza standardowymi obrazami, dźwiękami i filmami, dostępnymi w tymże folderze zaraz po zainstalowaniu systemu operacyjnego. Po odpaleniu ikonki MOJEGO KOMPUTERA, moim oczom ukazały się dwa dyski twarde, stacja dyskietek, stacja dysków DVD i stacja dysków CD. No cóż, sprzęt był zdecydowanie słabszy od tego, którego ja używałem na codzień. Pojemność dysków nie była zbyt duża, a po sprawdzeniu informacji o systemie w Panelu Sterowania, doszedłem do wniosku, że jedyną rzeczą jaka by mi się przydała, byłaby karta graficzna.Teraz zadałem sobie inne pytanie i nie myślałem już o żadnych historyjkach. Czemu ktoś pozbył się komputera z tak dobrą kartą graficzną? Ogólnie... Zamiast wyrzucić taki sprzęt, prędzej bym go sprzedał, ale cóż. Kontynuowałem poszukiwania takich słynnych plików jak barbie.avi, needles.mp3, burningman.jpg czy cradle.avi - na moje szczęście, albo i nieszczęście - żadnego z nich nie znalazłem. Robiło się późno.Wyłączyłem komputer i położyłem się spaćKiedy wstałem rano, zrobiłem sobie mocnej kawy i ponownie postanowiłem dokładnie "przewertować" dyski twarde komputera. Jeden wynik. Znalazłem jeden prosty plik z dziwnym rozszerzeniem - nigdy wcześniej nie spotkałem się z czymś podobnym więc od razu uznałem, że ktoś zrobił sobie żart. Plik nosił wdzięczną nazwę - „de_^.zrths”.Wbrew temu co pomyślicie, nie zdziwiło mnie, kiedy próba jego usunięcia spotkała się z odmową dostępu - plik był rzekomo używany przez system. Cóż... Wpadłem na amatorski pomysł skopiowania pliku kilka razy w celu zmiany roższerzeń. Utworzyłem pliki - „de_^.mp3”, „de_^.avi”, „de_^.jpg”, „de_^.txt”. Szczerze mówiąc, spodziewałem się takiej zagrywki ze strony jakiegoś amatora - prawidłowe rozszerzenie pliku to .jpg . Zmieniłem nazwę oryginalnego pliku na posiadający odpowiednie rozszerzenie, po czym go otworzyłem. Moim oczom ukazał się dziwny obrazek, prawdopodobnie przedstawiający jakąś postać - jednak masa ogromnych pikseli uniemożliwiała mi rozpoznanie tego, co znajduje się na zdjęciu.
Moment...
Przecież rano ten obrazek wyglądał inaczej. I rzeczywiście - z rana widoczne były jedynie pojedyncze piksele, rozmazane przez zapis .jpg. Teraz obrazek był TYLKO zamazany - zaniepokoiło mnie to.
Obudziłem się dopiero około godziny 10:00 - sprzęt był wyłączony, jednak kabel dalej znajdował się w gniazdku. Westchnąłem. Uznałem, że to co przytrafiło mi się w nocy było zwykłym snem. Tym razem odpaliłem komputer i włożyłem płytę z nowym systemem operacyjnym do stacji dysków CD - koniec. Zamierzałem mieć już to za sobą. Formatowanie partycji systemowej...
"Nie można uruchomić systemu, ponieważ nie odnaleziono pliku boot.ini ."
- Co to, kurwa, ma być? - wybaczcie za te słowa, ale wtedy byłem naprawdę zdenerwowany. Instalowałem z tej samej płyty, bez żadnych problemów, system operacyjny u moich znajomych i kilka razy u siebie. Komputer się zresetował.
Ładowanie systemu operacyjnego Windows XP. Teraz nie rozumiałem co się dzieje, opuściłem ręce i czekałem. Sformatowałem partycje, tego systemu nie powinno już być na dysku twardym. Moim oczom ponownie ukazał się pulpit. Tapeta była rażąco czerwona - na środku znajdował się ten przeklęty plik, "de_^.jpg". Przełknąłem ślinę i chąc, nie chcąc, odpaliłem go.


Stwierdziłem wtedy jasno - "Aha. Dobre jajca, ciekawe kto ma taki humor." - po chwili zaś pomyślałem - "Przynajmniej sprzęt jest sprawny i dość dobry... Dzisiejsza młodzież to banda idiotów". Wyłączyłem komputer i zająłem się codziennymi zajęciami. Około godziny 18:30 włączyłem go ponownie - zamierzałem sformatować dyski twarde jeszcze dzisiaj. Ciekawość wzięła jednak górę. Informacja nie była mi potrzebna do szczęścia, ale chciałem się dowiedzieć czy plik, który wcześniej otworzyłem nie jest przypadkiem zawirusowany. Pobrałem z sieci jakiegoś antywirusa, z aktualną bazą wirusów, oczywiście i przystąpiłem do skanowania - de_^.jpg był czysty. Tak. Otwarcie tego pliku ponownie, może i nie było najlepszym wyjściem, ale cóż... Ciekawość, pierwszym stopniem do piekła.
- To już przesada. - powiedziałem do siebie w myślach, zastanawiając się jednocześnie, o co w tym wszystkim może tak naprawdę chodzić. Jeżeli to jakiś żart to naprawdę dobrze przygotowany. Wyłączyłem komputer w cholerę i położyłem się spać. Około godziny 3:30 wstałem do łazienki. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że do niej nie dotarłem - większą uwagę przykuł włączony komputer z widokiem na pulpit, z którego zniknęły podstawowe ikony - był tylko ten pierdolony "de_^.jpg" - Co to, do ciężkiej cholery, ma być? - krzyknąłem, wyciągając kabel zasilający z gniazdka. Zadziałało. Zdenerwowany, skorzystałem z łazienki, po czym dalej położyłem się spać.

Spodziewałem się czegoś straszniejszego. Serio. Uśmiechnąłem się i odetchnąłem z ulgą... Dopiero po chwili zorientowałem się gdzie wykonano zdjęcie - to człowieko-podobne "coś" stało przed drzwiami wejściowymi na moją klatkę. Moment... Chyba słyszałem coś na przedpokoju... ... 

niedziela, 2 września 2012

Czerwone Kulki

Nie za bardzo wiem od czego zacząć, choć specjalnie przeczytałem kilkadziesiąt takich historii. Z tego co się zorientowałem w temacie, w mojej sytuacji, nawet najbujniejsze, wygładzone kłamstwo nie zapewni mi tego, co sama szorstka prawda.
Daruje sobie wmawianie w was, że to wszystko prawda, daruje sobie też wszystkie ozdobniki jakie mogłyby zasugerować wam, że kłamię. To co przeczytacie jest zapisem moich własnych słów, nagranych specjalnie po to, by je spisać. Starałem się ująć to wszystko tak, byście czytając dotrwali do końca tego tekstu. Zależy mi na tym.

Czemu? Bo gdy skończycie czytać, staniemy się sobie bliżsi niż jacykolwiek inni ludzie na świecie.


Mam czterdzieści pięć lat, ale geneza tego wszystkiego ukrywa się w czeluściach przeszłości. W roku 1973, gdy miałem siedem wiosen. PRL trzymał się jeszcze całkiem nieźle, ludzie dopiero dojrzewali do buntu przeciwko władzy… Ale nas to nie obchodziło.

Ja i moi koledzy z podwórka byliśmy zgraną paczką. Trzy piaskownice, metalowa huśtawka, wyasfaltowany placyk służący nam za boisko (to nawet zabawne, graliśmy akurat tam, gdzie było najbardziej nierówno i najłatwiej było sobie zedrzeć kolana, ale jaką mieliśmy z tego uciechę!) i obowiązkowy trzepak – to wszystko wystarczyło nam w zupełności. To było nasze królestwo w którym byliśmy rycerzami, miasto którego broniliśmy jako milicjanci i preria, po której galopowaliśmy jak postaci z bonanzy .
Ta jak dziś, tak i wtedy co jakiś czas panowały „bziki” na różnego rodzaju zabawki i gadżety, wtedy jeszcze często „importowane” przez krewnych z NRD lub po prostu z Pewexu. Raz były to klocki, innym razem resoraki (w sklepach nazywano je Matchbox, ale myśmy wiedzieli swoje). Jeszcze niedawno dzieci podobnie wariowały na punkcie „kapsli” z chipsów, pistoletów na plastikowe kulki czy naklejek z piłkarzami.
Owego pamiętnego lata 1973 ojciec Marka Kowalesiuka przywiózł „z kontraktu” duży worek szklanych kulek. Marek nauczył się od niego gry „w kulki” i tak przygotowany wyszedł do nas na podwórko.
Wymienił lwią część swojego prezentu za resoraki, naklejki, finkę i dwie puszki po perfumach i tylko ja zastałem bez kulek. Wtedy, w naszym domu, był trudny okres – mój wujek brał udział w protestach Grudnia 70’, przez co ojciec i matka systematycznie pozbawiani byli premii. Dopiero wychodziliśmy na prostą przez co nie miałem wielu rzeczy na wymianę. Tak naprawdę, jak teraz o tym myślę, nie miałem niczego co mogłoby wtedy zainteresować moich kolegów.
Pamiętam z jaką wściekłością przyjąłem ich odmowę podzielenia się ze mną kulkami. Krzyczałem na nich, wypominałem te wszystkie razy, gdy ja się z nimi dzieliłem, odwoływałem się do ich lojalności i współczucia. Nic nie pomagało i niepyszny wróciłem do domu parę minut po wyjściu młodego Kowalesiuka.

Wiecie? Wtedy byłem pewien, że gdybym miał kulkę „na rozdanie” i „zbijacza” , ograłbym ich wszystkich. Po prostu wiedziałem, że mając dwie szklane kulki w ciągu jednego dnia zdobędę je wszystkie. Niemal słyszałem ich prośby o podzielenie się skarbem, którego do niedawna sami mi bronili…

To było to samo uczucie, które pojawia się zawsze gdy człowiek ma świadomość, że wielka okazja przechodzi mu koło nosa. Parszywa sprawa, wiecie o tym, prawda? Każdy choć raz w życiu odczuł coś takiego.

Tamtego dnia, teraz pamiętam, że to było 17 czerwca, przez dwie godziny siedziałem obrażony na cały świat w wspólnym pokoju, moim i mojej pięcioletniej wtedy siostry Marty. Mruczałem tylko pod nosem, że „jeszcze mnie popamiętają” i co jakiś czas rzucałem nienawistne spojrzenia na okno wychodzące na podwórko.

Mogłem sobie na to pozwolić, bo rodzice wyszli z Martą do parku na spacer. Miesiąc wcześniej, z wielkimi oporami, dali mi moje pierwsze w życiu, własne klucze i mogłem wracać do domu kiedy tylko chciałem.
Gdy tak zło życzyłem i wyzłośliwiałem się w pustym mieszkaniu, w oko wpadła mi lalka siostry, Dorotka. Ta sama którą dostała od naszego dziadka dwa lata wcześniej. Pamiętam, że mówił wtedy, że kupił ją od „chyba ostatniego” cygańskiego taboru. PRL odebrał im prawo do tułaczki i zmusił do wegetacji w najgorszych poniemieckich ruderach („ach ta cudna akcja produktywizacyjna!” – zachwycał się swego czasu kolega mojego taty, zapatrzony w system komunistyczny i historię jego „sukcesów”). Ci Cyganie u których dziadek robił zakupy mieli być ostatnimi wolnymi Wtedy, gdy dawał jej lalkę, widziałem go po raz ostatni, dziś wiem, że umarł na zawał tydzień później.
Lalka była szmaciana, ubrana w sukienkę z zasłony, ale głowę miała porcelanową, z osadzonymi w jakiś dziwny sposób oczami, będącymi wyraźnie osobną całością. Z jednego oka zaczynała złuszczać się farba, to właśnie ten drobiazg zwrócił wtedy moją uwagę.
Przysięgam, że do dziś dnia nie wiem jak to było zrobione, że dwie szklane kulki, pomalowane tylko na biało, z dorysowaną tęczówką i źrenicą trzymały się w środku porcelanowego, zbyt luźnego oczodołu. Po prostu tam były.
Sam nie wiem, z bezrozumnej chęci wyładowania się, czy z dziecięcej ciekawości, podważyłem jej oczy nożem do masła z kuchni, wiecie, takim tępym nożykiem, który zawsze leży w zasięgu rak dziecka, bo przecież nie da się nim zrobić sobie żadnej krzywdy. Operacja przebiegła czysto i szybko, a złuszczająca się jeszcze bardziej, zapewne pod wpływem moich operacji z nożem, farba odsłoniła dla mnie cudowną prawdę. Oto oboje oczu Dorotki okazały się szklanymi, czerwonymi kulkami!
Możecie sobie wyobrazić szczęście siedmioletniego podlotka, gdy trafiła mu się taka gratka? Resztę dnia spędziłem na dworze ogrywając z kulek moich, wtedy już byłych jak się okazało, kolegów. Ani przez myśl mi nie przeszło, że mogłem zrobić coś złego.
Dopiero w domu, gdy usłyszałem płacz siostry, zrozumiałem, że popsułem jej ukochaną zabawkę. Małą nie potrafiła się pogodzić z faktem, że „ktoś zrobił bubu lali!” i darła się wniebogłosy. Rzecz jasna nie przyznałem się do zniszczenia zabawki, nie chciałem oberwać ojcowskim pasem.
Rodzice założyli, że lalka spadła z łóżka i to wstrząs odebrał jej oczy, a ślepy los pchnął je w pod jakiś mebel. Mi się upiekło, a Marta przestała płakać dopiero po 22:00. Tej samej nocy umarła.
To ja rano znalazłem jej ciało rozciągnięte wzdłuż progu naszego pokoju.
Wiecie, że dzieci mogą umrzeć, prawda?
Niemowlaki potrafią zadławić się własnym językiem, trochę starsze dzieci umierają czasem od zbyt gwałtownego rośnięcia zębów, a moja siostra umarła od uderzenia w głowę. Tak powiedział lekarz który rano pojawił się w naszym domu. Pamiętam, że dziwił się jeszcze, bo urazy jakich doznała Marta, wskazywały na to, że upadła głową w dół, jakby ktoś podniósł ją za nóżkę i po prostu upuścił. No ale wiadomo, z dziećmi nigdy nic nie wiadomo.
Mała chciała zapewne sięgnąć po coś, stanęła na krawędzi łóżka i upadła skręcając sobie kark. Wszystko musiało odbyć się w ciszy, bo ani ja, ani rodzice się nie obudziliśmy, chociaż głos płaczącego dziecka w blokach niesie się czasami przez dwie- trzy klatki i po kilka pięter.
Jeszcze tego samego dnia, gdy już zabrali jej ciało, mój ojciec wyniósł na śmietnik wszystkie jej rzeczy i zabawki, nie wyłączając łóżka z którego upadek ją zabił. Tata był prostym robotnikiem, tak radził sobie ze stratą – udawał, ze ten kogo stracił nigdy nie istniał, a mama się na to godziła.
Ten los nie ominął i bezokiej Dorotki. Została spakowana w karton z ubraniami i kilkoma innymi szmaciankami i przygotowana do wyniesienia, gdy nikt nie patrzył, do tego samego kartonu wrzuciłem kulki które wyrwałem z jej oczodołów. Nie wiem czemu to zrobiłem, być może to był mój sposób na pożegnanie? A może chciałem tym gestem przeprosić Małą? Naprawdę, dziś nie umiem powiedzieć o co mi wtedy chodziło.
Tego samego dnia patrzyłem jak śmieciarka wywiozła wszystkie pamiątki po Martusi.

Dorotka wróciła rok później.

Gdy wracałem do domu ze szkoły, leżała pod drzwiami naszej klatki schodowej. Tak po prostu leżała sobie twarzą w dół. Bałem się jej, była niemym wspomnieniem śmierci mojej siostry, ale jakoś się przemogłem i podniosłem ją.
Oboje oczu, choć już niepomalowanych żadną farbą, miała na swoich miejscach. Tak jak poprzednio, między oczodołami a szkłem je tworzącym była spora szpara i nie mam bladego pojęcia jak one trzymały się w środku. Pamiętam, że chciałem ich dotknąć, sprawdzić, czy poczuję pod palcami zimne szkło, czy może raczej ciepło żywej istoty…
Zaszokowany własnymi myślami upuściłem ją. Zastanawiałem się wtedy, czy takie pomysły, że lalka może żyć, były efektem ciągłych kłótni rodziców i tego, że mama płakała nocami. Byłem jednak za młody by roztrząsać takie sprawy, kopnąłem Dorotkę jak najdalej od drzwi i wbiegłem do domu marząc o tym, by o niej zapomnieć.
Nad ranem znalazłem mamę.
Nadal mieszkałem w pokoju który wcześniej zajmowaliśmy z siostrą, choć rodzice przenieśli się do tego, bliżej drzwi wejściowych i mojego łóżka, chyba chcieli mieć mnie „na oku”. Tak jak za jej życia, co wieczór, drzwi, na klamkę, zamykał ojciec osobiście. Tak jak kiedyś, co rano sam otwierałem sobie drzwi, żeby biec obudzić rodziców. Wtedy, tamtego dnia, nie pobiegłem.
Drogę do pokoju rodziców, do którego mogłem dostać się tylko idąc przedpokojem w stronę drzwi wejściowych, zajmowały białe jak śnieg zwłoki kobiety która osiem lat wcześniej mnie urodziła. Jej zwłoki i olbrzymia, to pamiętam aż za dobrze, kałuża krwi w kształcie nerki.
Nie umiem dziś powiedzieć czy to ten widok odebrał mi zdolność ruchu, czy raczej była to para szklanych, czerwonych kulek patrzących na mnie z porcelanowej twarzy lalki, opartej o ścianę przy drzwiach do pokoju rodziców w taki sposób, że wyglądała jakby siedziała.
Stałem tam i gapiłem się w te cholerne kulki (znam lepsze słowo na ich określenie, ale nie chcę, by moja historia zniknęła z sieci) i myślałem tylko o jednym, żeby ojciec nie obudził się tego dnia sam. Nie chciałem by zobaczył Dorotkę.
W końcu przełamałem blokadę która odcięła mój umysł od ciała. Przeskoczyłem w węższym miejscu nad kałużą krwi (nie wyobrażacie sobie nawet jak pachnie taka ilość posoki naraz, źle zrobiłem, że w czasie skoku nabrałem nosem powietrza do płuc, do dziś czuję, jakbym miał je całe pokryte rdzą gdy o tym myślę), chwyciłem lalkę za blond włosy i niewiele myśląc wparowałem do kuchni. Było lato, okno było otwarte, a tuż za nim było wejście do wsypu na śmieci, którym wynoszono pełne kubły. Wiecznie był tam bajzel i nikt nie zdziwiłby się, gdyby pojawiło się tam jeszcze więcej klamotów (dla niektórych wynoszenie śmieci AŻ do klapy zsypu, będącego AŻ na klatce schodowej było zbyt trudne i skracali sobie ten nieprzyjemny obowiązek wrzucając pełne worki z okien), dlatego nie namyślałem się wiele.
Cisnąłem upiorną, ale zaskakująco czystą jak na rok „nieobecności w domu” szmaciankę i słuchałem, jak gruchnęła na kartony trzy piętra niżej.
Dopiero potem pobiegłem obudzić ojca.
Milicja i pogotowie stwierdzili jednogłośnie – samobójstwo z powodu utraty córki. Wbrew temu co się teraz mówi, w PRL też żyli ludzie. W ciągu jednego dnia ojciec dostał pozwolenie na przeprowadzkę i transport na drugi koniec kraju, do swojego brata, a mojego wujka. Wyprowadziliśmy się z czterema walizkami ubrań i ledwo Nigdy nie wróciliśmy po nasze meble czy resztę rzeczy, ojciec wolał udawać, że tamtego życia nigdy nie było.
Ja miałem tylko nadzieję, że Dorotka została w tamtym mieszkaniu.

Płonne były te moje nadzieje. W 1984, wracając ze szkoły z Anią, znów ją zobaczyłem. Leżała na ulicy, obok kartonowych pudeł udających na tamtej ulicy kosze na śmieci, tuż obok jej gałgankowej nóżki leżał gołąb z odgryzioną głową.

Dziś myślę, że krew tego ptaka nie chciała jej dotknąć. Zupełnie jakby wszystko co związane z życiem odrzucało samą możliwość kontaktu z tym cholerstwem. Podobnie reagują ludzie widząc kaleki z widocznymi ułomnościami, ze świecą w ręku szukać kogoś kto ośmieli się dotknąć kikuta, nawet przez ubranie. „To takie nienaturalne” – pomyśli każdy kto znajdzie się w tak paskudnej sytuacji, prawda?
Z resztą, nie ważne, to nie zmienia prostego faktu, ze ona tam leżała. Leżała na cholernym chodniku, na drugim końcu kraju, gdzie nie miała prawa być, bo przecież została w mieście, w którym pochowaliśmy mamę i Martę. Jak więc było to możliwe? To nie było możliwe, ale działo się na moich oczach.
Ania, wtedy moja sympatia, pierwsza i zapewne ostatnia, nie mogła nie zauważyć, że zmartwiałem na środku chodnika. Z tego co mi potem mówiła, bo mój mózg zignorował najwyraźniej jej słowa, zażartowała wtedy, czy aby nie wdepnąłem w psią kupę. Dobry boże, jak ja chciałbym, żeby tak właśnie było, żeby te cholerne czerwone kulki nie patrzyły na mnie i żeby to wszystko było tylko moim chorym wymysłem! Niestety, było inaczej.
Potem, w jej domu, wyjaśniłem jej wszystko. Opowiedziałem o tym jak umarła moja matka i siostra, przyznałem się też, jej pierwszej, że to ja zepsułem Dorotkę. Nie powiedziałem jej tylko jednego, że naprawdę wierze, że ta lalka mnie prześladuje. Nie powiedziałem jej tego, ale i tak się domyśliła.
Dała mi wtedy całusa, takiego słodkiego, koleżeńskiego całusa w policzek, jaki dziewczyny w podstawówkach dają kujonom którzy wyznają im cichcem miłość. Widywałem takie sceny, bo mieszkaliśmy wtedy bardzo blisko podstawówki imienia Janka Krasickiego.
Powiedziała, że to we mnie właśnie kocha, to, ze zawsze będę dzieckiem. To był pierwszy i jedyny raz gdy wyznała mi miłość. Zrobiła to, jak mi się wydaje, żeby podnieść mnie na duchu, żebym nie czuł się tak parszywie. Tak o tym myślałem gdy wychodziłem z jej bramy i szedłem w stronę swojego bloku, mieszkałem niecałe trzydzieści metrów dalej, w innym wielkopłytowcu.
Następnego dnia Dorotka leżała pod schodami prowadzącymi do klatki w której mieszkała Ania. Widziałem ją, słońce odbijało się od szkła zastępującego jej oczy. Widziałem ją, ale nic nie zrobiłem, nie chciałem nic robić. Zbyt paraliżował mnie strach i wstyd, bo tylko to trwało we mnie, gdy patrzyłem na tą przeklętą porcelanową głowę z blond kłakami.
Następnego dnia Ania już nie żyła. Samobójstwo, skok z okna. Tak po prostu, jakby to była codzienność. Milicja rzecz jasna mnie przesłuchała, ale chyba nie wpadli na to by powiązać trzy tajemnicze zgony z moją osobą, zwłaszcza, że w normalnych okolicznościach nic by ich nie łączyło.
Wiecie, widziałem jej ciało. Widziałem je, bo je znalazłem – znów. Wstałem wcześniej, tuż przed świtem, bo chciałem sprawdzić co u Ani, upewnić się, że moje tchórzostwo niczego nie spieprzyło.
Leżała tuż pod swoim własnym oknem, choć dzieliło ją od niego dziewięć pięter.
W koło głowy miała aureolę z krwi i czegoś szarego, co z trudem zidentyfikowałem jako mózg – musiały wypłynąć przez uszy i nos, bo nadal widać było zasychające strużki. Wszystkie szwy jej luźniej, różowej piżamy pękły, a dookoła jej sylwetki powstał odrys z wyciekłej jakąś tajemniczą drogą krwi.
Potem, gdy ją zabierali, słyszałem komentarz jednego z sanitariuszy, brzmiał obrzydliwie, ale i w jakiś sposób perwersyjnie zabawnie. Powiedział coś w stylu „Trochę jak żelka, nic twardego w środku chyba nie zostało”. Nieomal zaśmiałem się wtedy.
Gdy następnego dnia lalka pojawiła się pod moją bramą, spanikowałem.
Spakowałem wszystkie swoje oszczędności i trochę ubrań i jeszcze tego samego dnia wsiadłem w pociąg nie wiedząc nawet gdzie jedzie. Chciałem po prostu uciec, jak najdalej od tego koszmaru o czerwonych oczach.
Ojciec nie szukał mnie. Chyba zastosował „swoją” metodę radzenia sobie z żalem po stracie, zaczął udawać, że nie istniałem. Trzy lata temu słyszałem, że zmarł.
Wybaczcie, że odpuszczę sobie opisywanie wszystkich moich przeżyć na przestrzeni lat. Jest tego za wiele, a ja nie mam już za dużo czasu – ledwo do zmroku. Skrócę więc najbardziej jak potrafię, tak, by nie pozbawić tej historii sensu.
Przez kolejne lata przeprowadziłem szereg… można powiedzieć eksperymentów, o tym jednak potem. Moja, jak nazywają to ludzie mnie znający, obsesja na punkcie zabawek pozwoliła mi zgromadzić całkiem pokaźną wiedzę na ich temat. Dzięki temu dostałem moją pierwszą pracę, przy linii produkcyjnej klocków drewnianych, a potem było coraz lepiej. Stałem się „specem od pomysłów” na kolejne modele i formy zabawek dla „małych ludzi” jak mawiał nasz dyrektor w już „wolnej” Polsce. Moja renoma pozwalała mi na wiele, przede wszystkim na ukrycie faktu, że nie mam żadnego konkretnego wykształcenia. Pozwala mi to też na przebieranie w ofertach pracy i kolejne przeprowadzki.
Udało mi się ustalić, że o ile nie jest tuż obok mnie, o ile nie widzę jej pod moim domem, Dorotka przemieszcza się średnio trzydzieści metrów na dzień. Tyle przynajmniej wynika z moich wyliczeń, ale ja nigdy nie byłem dobry z rachunków (między moim „starym” i „nowym” domem było w zaokrągleniu 109 km i 590 m, przebycie tej odległości zajęło jej 10 lat). Wiem też, że zabija tylko w nocy, pierwszą osobę jaką znajdzie w mieszkaniu w którym akurat mieszkam. Ten fakt jest niezaprzeczalny, sprawdziłem to na dziesięciu z górką bezdomnych, których śmierć kupowała mi dzień potrzebny na spakowanie najważniejszych rzeczy i przeprowadzkę.
Wiecie, przez te wszystkie lata stałem się tyloma osobami… Poważanym specjalistą od projektowania zabawek, zaszczutym uciekinierem, zaprawionym „sprzątaczem” ciał… I wszystko to przez jeden błąd, jedną lalkę. Zabawne? Tak, mnie też to nie bawi.
Wracając jednak do sprawy Dorotki – nie ograniczyłem się tylko do sprawdzania prędkości jej przemieszczania się i sposobu jej działania. To było by głupstwo z mojej strony, troche tak, jakbym badał temperaturę pożaru szalejącego dookoła mnie i nie myślał nawet nad szukaniem drogi ucieczki.
Przede wszystkim starałem się dotrzeć do informacji o tym kto to draństwo stworzył i po co. Jedyne co osiągnąłem, to wiadomość, że tego typu porcelanowe głowy były produkowane w Austro-Węgrach, w ostatnich latach istnienia tego państwa. Były częściami zabawek produkowanych ręcznie dla bogaczy i szlachty. Zapewne przodkowie Cyganów u których Dorotkę kupił mój dziadek, wygrzebali głowę lalki w jakimś śmietniku, bowiem cała reszta alki była produkcji „czysto ludowej”, jak to określił mój znajomy z Muzeum Zabawek i Zabawy w Kielcach. W praktyce znaczyło to tyle, że ktoś do gotowej głowy dorobił ciało z gałganów i ubrał w sukienkę, także swojej produkcji. Co ważne dla mnie, oczy też musiały być produkcji chałupniczej, bo w oryginalnej głowie osadzane były nie szklane, a drewniane, wykonywane na wymiar i malowane gałki.
Drugą rzeczą jakiej dowiedziałem się o moim przekleństwie był fakt, że ścigał i zabijał każdego komu o nim powiedziałem. Działa przy tym identycznie jak w moim przypadku, najpierw „idzie” do tego kogoś z określoną prędkością, pojawia się pewnego dnia pod drzwiami bramy w której ten ktoś mieszka, a w nocy zabija pierwszą osobę jaką znajdzie w tym mieszkaniu. Jeśli nie trafi za pierwszym razem, będzie zabijać do chwili, aż znajdzie tego po kogo przyszła i ruszy znów po mnie, lub kolejną ofiarę znającą prawdę. W każdym razie, na tego, kto będzie bliżej niej w chwili śmierci kolejnej ofiary.
Zabija różnie. Czasem jest to wypadek, czasem wygląda na samobójstwo, dwa razy policja znalazła ślady walki i uznała, że ma do czynienia z morderstwem.
Nie pozwala też wyjechać z kraju. Próbowałem wielokrotnie, samochody psują się i są kradzione, w samolotach do których usiłuje wsiąść ogłaszane są alarmy bombowe, mój paszport jest cofany lub uznawany za fałszywkę… Nie próbowałem jeszcze tylko podróży statkiem, ale to bardziej z powodu, podświadomej raczej, pewności, że i to zawiedzie.
I teraz dowiecie się najważniejszego –tego co chcę wam powiedzieć od początku tego wywodu, od wczoraj wiem, że zabija również tych, którzy dowiedzą się o niej przez Internet. Jednak tu nie działa, sam nie wiem czemu, „prawo wyboru kolejnej ofiary” – jak nazwałem fakt, że rusza na każdą kolejną ofiarę z chwilą zabicia poprzedniej. Gdy dowiadujesz się o niej z sieci, tak jak teraz, w jakiś niewytłumaczalny sposób idzie wprost na Ciebie, Ciebie i każdego innego kto wie o niej z sieci na raz.

Tak, owszem. Zrobiłem Ci to. Zrobiłem to wam wszystkim, którzy dobrnęliście do tego zdania.


Dziś jest na końcu ulicy Bocznej we Wrocławiu (
mapy.google.pl sprawdźcie sami gdzie to jest, dla ułatwienia, pod wiadomością macie wycinek mapy), pamiętajcie, że porusza się zawsze w linii prostej i ze stałą prędkością!

Widzicie? Mówiłem, teraz jesteśmy sobie bliżsi niż jacykolwiek inni ludzie na świecie, poluje na nas. Niedługo się ściemni, a to mój ostatni dzień w tym mieszkaniu. Dziś widziałem ją pod drzwiami klatki schodowej, a nie udało mi się znaleźć żadnego bezdomnego, chętnego na nocleg przy moich drzwiach.


Powodzenia i życzcie mi tego samego, teraz jedziemy na tym samym wózku. Cieszę się, że jesteście ze mną, miło mieć towarzystwo.

  


Nie boisz się, prawda?

Leżysz w swoim łóżku, a jednostajny szum wentylatora jest jedyną rzeczą oddzielającą Cię od absolutnej ciszy.

Wiesz, że pewien rodzaj ciszy jest tak gęsty i ciężki, że jest niemal jak hałas? Ta cisza, gdzie możesz usłyszeć igłę, upadającą na drugim końcu mieszkania; ta cisza, w której Twe uszy wypełnia rytm bicia Twojego własnego serca, kiedy masz je dociśnięte do poduszki. Chodzi o ten rodzaj ciszy.


Ten szum jest jedynym słyszanym przez Ciebie dźwiękiem, takim, jaki zazwyczaj jest nawet niezauważany, chyba, że tylko to słychać. To pocieszające, nieważne, czy zdajesz sobie z tego sprawę, czy też nie. Taki rodzaj białego szumu. Ale nagle w pokoju powraca temperatura ustawiona na termostacie, i szum ustaje, kiedy wentylator wydaje tępe brzęknięcie. Na swoje nieszczęście jeszcze nie śpisz i cisza zaczyna Cię ogarniać.


Powinieneś był pocieszony wiedzą, że teraz możesz usłyszeć wszystko dookoła; może to zastąpić spowity ciemnością wzrok. Ale nie jesteś. Takie właśnie otoczenie umiejscawia Cię na krawędzi, powoduje przyspieszenie bicia serca, sprawia, że ciało pulsuje bez wytłumaczenia, i to ostrzega Cię, kiedy nie jesteś sam.


Ale jesteś sam, racja? Leżysz tutaj, mając oczy zamknięte już prawie od 15 minut, i masz pewność, że wszystko w pokoju było w porządku nim zgasiłeś światło; bystrzak z ciebie. Te wszystkie zaliczone quizy na Facebooku upewniły Cię w tym, co i tak już wiesz, że gdybyś był bohaterem jakiegoś horroru, przetrwałbyś do końca. Już prawie ukończyłeś układanie ostrożnych planów tego, co byś zrobił w każdej sytuacji o jakiej czytałeś na creepypasta.com. Ale to przecież bez sensu, prawda?


Nie boisz się. Albo przynajmniej próbujesz tak sobie wmówić.


Ale zaraz... co to było? Czy to był szelest tkaniny? Ale przecież nie zmieniłeś swojej pozycji, nie wykonałeś żadnego ruchu. Czy to Ty wydałeś ten odgłos? Nie, nie mogłeś. Leżysz sparaliżowany na łóżku, zesztywniały z niepokoju, że musiało się to przydarzyć akurat teraz. Musiałeś to sobie wyobrazić... musiałeś.


Przewracasz się twarzą do ściany. Co z oczu, to z serca. Jeśli coś jest z tobą w pokoju, to to coś musi po prostu pogodzić się z tym, że jesteś teraz zbyt zmęczony, żeby cokolwiek z tym zrobić. Wciąż ogarnia Cię niepokój, i znowu słyszysz ten szelest. Tym razem, towarzyszy temu miękkie tąpnięcie na podłodze.


Serce zaraz wyskoczy Ci z piersi... naprawdę to usłyszałeś? Nie, nie, nie, po prostu to sobie wyobraziłeś. Naprawdę, powinieneś przestać grać w te survivalowe horrory w nocy, to Ci miesza w głowie. Jesteś przecież racjonalną osobą, przestań zachowywać się jak dziecko i po prostu zaśnij.


Zaciskasz powieki, mając cichą nadzieję, że sen niedługo nadejdzie. Praktycznie błagasz o bezpieczeństwo nieistniejącego świata snów. W pewnym sensie uciekasz; ale nic tam nie ma... prawda? Po prostu jesteś zmęczony. Wiem, wiem.


Z mocno zaciśniętymi oczyma, zaczynasz się niepokoić, że niezależnie jak tego chcesz, nie możesz poruszać kończynami. No co ty, naprawdę chcesz do tego dopuścić? Ile masz lat? 12? Olej to i w końcu zaśnij.


Teraz, mocniej niż poprzednio, znowu dociera do Ciebie ten irytujący dźwięk. Szelest materiału, a po nim miękkie tąpnięcie. Bezwiednie wstrzymujesz oddech, zaciskasz oczy jak tylko mozesz. Dziecinnie starasz się schować pod kołdrę. Ty tylko to sobie wyobrażasz! To wszystko jest w Twojej głowie; myślę, że Ty jesteś w tym lepszy.


Słyszysz głośne bicie swego serca, nie dość jednak głośne, by zagłuszyć dźwięki dochodzące z pokoju. Co to za szelest?! Może tylko jakiś papierek na podłodze. Tak, to musi być to! A to tupanie? Pewnie kot, albo pies, albo cokolwiek. Pewnie wbiegło niezauważenie zanim zamknąłeś drzwi. Tak, po prostu masz paranoję.


Teraz dźwięk dochodzi ze stóp łóżka, a Ty będąc odwróconym plecami nie masz odwagi odwrócić się, żeby to sprawdzić, nie, żeby to coś pomogło; jedyne światło w twoim pokoju to słaby błysk Twojej komórki na szafce obok Ciebie. Podłączyłeś ją, zanim wpełzłeś do łóżka, pamiętasz? Ale nie masz odwagi odwrócić się i rozejrzeć; tam po prostu nic nie ma.


Minuty ciągną się jak godziny, kiedy Ty leżysz z twarzą zwróconą do ściany, sztywny jak deska, niezdolny do zmuszenia Twego ciała do ruchu. Teraz nic nie słyszysz, żadnych odgłosów od kiedy to osiągnęło krawędź łóżka. Wiesz, że tam nic nie ma. To cisza. Pogrywa z Tobą. Naprawdę, powinieneś włączyć jakąś muzykę czy coś takiego, zanim położyłeś się spać. Cóż, może następnym razem.


Nagle, znajome brzęknięcie rozchodzi się po pokoju, a po nim znajomy szum. Oddychasz głęboko, Twoje ciało relaksuje się, kiedy zanurzasz się w spokoju. Dzięki Bogu, to koniec, nareszcie możesz spokojnie zasnąć. Ta cisza naprawdę dobijała Cię. Przewracasz się, i otwierasz oczy, żeby sprawdzić godzinę na telefonie; musiała minąć przynajmniej godzina, od kiedy położyłeś się spać.


Wita cię jego rozciągnięty od ucha do ucha uśmiech. Słabo oświetlone puste oczodoły skierowane są na Ciebie.


Ach... Wciąż nie śpisz. 


 

Bez Wyrazu

W czerwcu roku 1972 w szpitalu Cedar Senai pojawiła się kobieta, która nie miała na sobie nic, prócz białej sukienki splamionej krwią. Nie powinno to być zbyt szokujące, przecież ludzie dość często ulegają wypadkom i udają się do szpitala, aby otrzymać pomoc lekarską. Jednak dwie rzeczy powodowały, że ludzie, którzy patrzyli na nią, nie mogli powstrzymać torsji i uciekali w przerażeniu.
Po pierwsze kobieta nie do końca była człowiekiem. Przypominała bardziej manekina, ale jej sprawność i płynność ruchów były ludzkie. Jej twarz była tak idealna jak te ,które posiadają manekiny ,pozbawiona brwi i pokryta makijażem.
Szczęki miała nienaturalnie mocno zaciśnięte na małym kotku, nie widać było bieli jej zębów, bo całe były wetknięte w małe ciałko biednego zwierzęcia. Krew cały czas tryskała na jej sukienkę i spływała na podłogę. Potem wyciągnęła go z ust, rzuciła na bok i upadła.
Od kiedy przekroczyła wejście, przez cały czas była spokojna, bez wyrazu, nieruchoma. Nawet wtedy, gdy zaprowadzono ją na salę szpitalną i przygotowywano do znieczulenia. Lekarze postanowili ,że najlepiej ją unieruchomić aż do przyjazdu policji, a ona nawet nie protestowała. Nikt nie był w stanie wydobyć z niej żadnych informacji, a większość pracowników czuła zbyt duży dyskomfort patrząc na nią dłużej niż parę sekund. Lecz w momencie gdy personel próbował podać jej narkozę, zaczęła się bronić z niewiarygodną siłą. Dwóch lekarzy przytrzymywało ją, gdy podniosła tułów z tym samym pustym wyrazem skierowała swój beznamiętny wzrok na jednego z lekarzy i zrobiła coś nietypowego. Uśmiechnęła się.
Gdy to zrobiła jedna z lekarek krzyknęła i wybiegła z pomieszczenia w szoku. Zęby kobiety nie były ludzkie, zamiast nich miała długie, ostre kolce. Zbyt długie, żeby całkowicie domknąć usta bez zadawania sobie bolesnych ran.
Doktor spojrzał na nią na chwilę, zanim zapytał "Czym ty do cholery jesteś ?"
Przychyliła głowę na bok, bacznie mu się przyglądając w dalszym ciągu trwając z makabrycznym uśmiechem.
Po długiej chwili milczenia ochrona została wezwana i słychać było kroki dochodzące z korytarza piętro niżej.
Gdy je usłyszała wyrwała się naprzód zatapiając zęby w gardle doktora, wypruwając tętnicę szyjną. Mężczyzna ciężko upadł na podłogę, łapczywie łapiąc powietrze krztusząc się własną krwią.
Kobieta pochyliła się nad nim niebezpiecznie zbliżając swoją głowę do jego patrząc jak z jego oczu ucieka życie.
Wyszeptała jedynie dwa słowa :
"Jestem...Bogiem..."
Oczy doktora wypełniły się zgrozą, gdy patrzył na nią jak spokojnym krokiem odchodzi, aby powitać ochroniarzy.
Ostatnim co ujrzał w życiu była ona, żywiąca się nimi jednym po drugim. Lekarka, która przeżyła tą masakrę nazywała kobietę "Bez Wyrazu". Od tamtego czasu nikt jej już nigdy nie spotkał.


Czym jest Zalgo?

Zalgo może być memem, aby go stworzyć, należy przerobić popularne zdjęcie tak, aby było straszne, makabryczne. Można też użyć dziwnego tekstu. Zalgo może być też rozpoznany dzięki dwóm słowom, które ludzie wypowiadają kiedy się zbliża. On nadchodzi.
Zalgo jest bytem, który najlepiej opisuje słowo "koszmar", jest bestią ostatecznego terroru. W niektórych kręgach jest znany jako Ten, Który Czeka Za Ścianą lub Nezperdiański Król. Jest bezokim wynaturzeniem o siedmiu pyskach, skąpanym we krwi Am Dhaegara. W prawej dłoni dzierży wygasłą gwiazdę zaś w lewej Świecę Roztaczającą cień. Każde z jego sześciu ust mówi innym językiem. Siódme natomiast, kiedy wybije odpowiednia godzina, zaśpiewa pieśń, która rozpocznie koniec świata. 


piątek, 24 sierpnia 2012

Cry Baby Lane

W 1999r. miałem 22 lata i właśnie ukończyłem Uniwersytet Emerson w centrum Bostonu, specjalizując się w scenopisarstwie, a szczególnie w kreskówkach i programach dla dzieci. Byłem dosyć mocno zadłużony, więc gdy Studio Nickelodeon zaproponowało mi pozycję stażysty w Kalifornii, bez zastanowienia przyjąłem posag. To była szansa na wyrwanie się z roboty bez jakichkolwiek perspektyw – przewodnika tras Benjamina Franklina.

Wielu z was wciąż pyta, czy może gdzieś zobaczyć Cry Baby Lane, ale jeśli chcecie obejrzeć oryginalną wersję tego filmu, to nigdy wam się to nie uda, nawet jeśli jakimś cudem Nickelodeon wyrazi na to zgodę. Z pewnością nie zobaczycie tego, co zostało pokazane wtedy w telewizji, i jestem kurewsko pewien, że nie zobaczycie oryginału Lauera.

Wątpię by Nickelodeon wciąż POSIADAŁ oryginalną taśmę z filmem, a nawet jeśli, to tylko kopie zapasowe; jeśli kopie istnieją, pewnie są zamknięte w jakimś sejfie razem ze wszystkimi skasowanymi odcinkami "Ren i Stimpy" i "Spongebob’a Kanciastoportego", o których nikt nigdy nie wspominał.
Dam sobie rękę uciąć, że reżyser, Peter Lauer, jest w posiadaniu oryginalnej kopii, którą prawdopodobnie trzyma obok swojej kolekcji filmów snuff. Chory popierdol.

W każdym razie, zatrudniono mnie w 1999r. i natychmiast dostałem stołek w zespole produkcji kreatywnej filmu Cry Baby Lane.
Film miał zostać wyświetlony za nieco ponad rok. Mówiąc ogółem nikt nie wkładał w to jakiegoś szczególnego wysiłku. Było zalewie czworo ludzi w zespole i byłem jedynym, który tak długo grzał swoje miejsce; Lauer zastępował ich, kiedy tylko miał taki kaprys. Mówił, że to po to, by nie brakło pomysłów. Podejrzewałem, że coś ukrywał...
i miałem rację.

Mieliśmy nieco ponad rok by nakręcić film specjalnie na potrzeby TV - nie tylko napisać scenariusz i obsadzić role, ale nakręcić i zmontować.

Ale Lauerowi wcale się nie śpieszyło, po trzech pierwszych tygodniach pomysłów starczyło zaledwie na kwadrans filmu, który miał trwać 85 min.
Lauer już w tym czasie okazał się dziwakiem. Był wysoki i chudy, zachowywał się niezdarnie - jąkał się i czasami, kiedy ktoś wpatrywał się w świstek papieru podczas tych niekończących się "burz mózgów", można było przyłapać go, gdy wgapiał się w kogoś uśmiechając się.

Natychmiast odwracał wzrok gdy na niego spojrzysz, i to chyba było w tym wszystkim najbardziej przerażające; wyglądał tak, jakby ciągle coś ukrywał.
Burze mózgów, z początku przynajmniej, były w porządku. Mieliśmy już ogólny zarys fabuły: dwóch braci uwalnia demona, potem wpadają w tarapaty próbując przywrócić wszystko do normy. Może to i nie fabuła za którą dostaje się nagrodę Emmy, ale wiecie, to był dosyć dobry początek.
Sądziłem, że film będzie mieszanką śmiechu i dreszczyku, coś ala "Chojrak - Tchórzliwy Pies". Jednakże, już na samym początku Lauer wyraźnie dał nam do zrozumienia, że chce by ten film był tak straszny, jak to tylko możliwe. Nie interesował go tani dreszczowiec z happy end’em. Chciał osiągnąć poziom, o którym "Czy boisz się ciemności?" mogło tylko pomarzyć... i chyba mu się to udało.

Był już 3 tydzień produkcji, kiedy coś zauważyłem: Lauer miał absolutną siłę przekonywania, w zespole był ponad innych. Nikt mu się nie sprzeciwiał i już w trzecim tygodniu zaczął sugerować jakieś makabryczne rzeczy. Pamiętam, że chciał, by młodszy brat zginął w połowie filmu, uderzony przez wywrotkę. Natychmiast odrzuciłem tę propozycję. Byłem jedynym, który miał własne zdanie i tak pozostało dopóki nie odszedłem ze studia i nigdy tam nie wróciłem.

Wpierw, kanibalizm i inne popieprzone gówno traktowano jako żarty i niesmaczne komentarze, ale z czasem stawało się to coraz bardziej nachalne. Kiedy dzieliłem się z nim jakimś pomysłem (z którego w końcu zazwyczaj korzystał) w stylu: "Co ty na to, by film zaczynał się od schorzałego grabarza opowiadającego dzieciakom historyjki?", na co on: "Taa... a potem by ich posiekał na kawałeczki i wepchnął w pysk swojego psa!" Takie żarty były codziennością we wczesnej fazie produkcji. Potem zaczął podchodzić do tego poważniej.

Wstawał tak, jakby był jakimś Jezusem czy coś, odchrząkał głośno i wygłaszał swój pomysł. I byłem jedynym, który je odrzucał. Każdego-kurewskiego-razu.

Pewnego dnia, pod koniec jednej z naszych burz mózgów, Lauer odchrząknął i wstał. Zapadła cisza, i tak jak zazwyczaj wszyscy byli w niego wpatrzeni. Wstał i zaczął mówić:

"Panowie i panie, mam pewien pomysł."

Dobrze pamiętam, co wtedy zrobił - na chwilę przerwał, spojrzał wprost na mnie i kontynuował:

"Historia będzie obracać się wokół legendy o parze bliźniaków syjamskich. Słyszeliście kiedyś o Grupie Donner*?

Wszyscy, poza mną, przytaknęli. Nie podobało mi się dokąd zmierza ta rozmowa.

"Zjedzą się kiedy będzie zimno. Zjedzą się nawzajem."

Znów wszyscy przytaknęli. Zamknąłem oczy.

"Co zrobiliby bliźniacy syjamscy, gdyby nie mieli co wrzucić na ząb? Czy pierwszy czekałby na śmierć drugiego, a następnie zjadł jego wnętrzności?
Czy może próbowaliby wydrapać sobie oczy, póki jeden z nich nie padnie i nie zostanie zjedzony przez braciszka, który wstrzeli się w mięso niczym sęp w skórę martwego jelonka? Sam nie wiem. To bardzo interesujące."

Już sam nie wiedziałem, co do kurwy nędzy słyszą moje uszy. Otworzyłem oczy i rozejrzałem się; nikt nawet kurwa nie drgnął. Oczy wszystkich, z wyjątkiem moich, skierowane były na Lauera, a kiedy i ja na niego spojrzałem, on wciąż się na mnie gapił.

"Dzieciaki lubią przemoc, rozkoszują się nią. Dzieci lubią być straszone.
A więc je postraszymy, racja, Jonny?" Wygiął się nad stołem, zbliżając się w kierunku mojej twarzy, był cholernie blisko. Jego oddech śmierdział jak zbutwiałe gówno. Nie byłem mu dłużny, i popatrzyłem prosto w jego oczy.

"Szczerze mówiąc, to myślę, że jesteś ostro popierdolony."

Uśmiechnął się, a potem cofnął.

"No cóż, jestem zdrowo pieprznięty, ale MUSISZ być stuknięty, żeby przeżyć w tym zbójeckim świecie!" Szczerzył się coraz bardziej.

"Dosłownie. Teraz pokażę kilka obrazków, które pobudzą nieco twoją wyobraźnię."

Wstał i zamknął drzwi od środka.

Zerwałem się z krzesła i zapytałem: "Co ty do jasnej cholery wyprawiasz?!"

"Nie popełniajmy żadnych... błędów w osądach, Jonathanie. Usiądź."

"Nie-"

"Siadaj-"

Z jakiegoś powodu usiadłem; Lauer wyciągnął jeden z tych gównianych rzutników. Włączył urządzenie i zaczął wykrzykiwać niespotykanie wysokim i pół-szaleńczym głosem:

"To nasza kurewska MUZA, MUSIMY KONTYNUOWAĆ TĄ PIEPRZONĄ PRO-KURWA-DUKCJĘ! TO COŚ, CO POWINNO ZOBACZYĆ KAŻDE DZIECKO!"

Wytrzeszczył oczy.

Położył na szklanej powierzchni rzutnika jakiś obrazek.

Panowała cisza.

Zdjęcie było czarno-białe i ziarniste. Z wielkim trudem rozpoznałem na nim chłopaka leżącego na kostce brukowej, z odciętymi rękami. Jego malutkie wnętrzności były pokryte czarnokrwistymi kropkami. Jedyne, co było wyraźne, to jego twarz. Krew leciała mu z ust.

Lauer niemal zrzucił kartkę z rzutnika, gwałtownie kładąc kolejny obrazek.

Było to zbliżenie twarzy chłopaka. Tym razem w kolorze. Krew sączyła się z jego otwartych ust na brukowaną posadzkę, oczy miał zamknięte, a pod brwiami i rzęsami zbierała się brudna krew.

Wtedy, jego oczy nagle się otworzyły i wrzasnąłem. Nikt w całym jebanym pokoju tego nie zrobił, więc krzyk rozszedł się echem przenikając powietrze w pokoju.

Źrenice były całkiem czarne. Reszta oka była normalna.

Im dłużej się wpatrywałem, tym oczy otwierały się szerzej, szerzej i szerzej, wyglądało to tak, jakby skóra przy jego oczodołach i brwiach miała się za chwilę rozerwać.

Potem zaczęły krwawić. Krew z początku tylko kapała, i przysięgam Bogu, że ją słyszałem. Więcej. Teraz bardziej przypominało to strumyk. Więcej. Więcej, aż bruk na podłodze zaczął przypominać krwiste jezioro. Słyszałem to, tak jakbym wybrał się na spacer i natrafił na strumyk, a teraz mogłem nawet poczuć dzieciaka. Kurewsko mocno czułem, jak gnił.

Zgiąłem się pod stołem i zwymiotowałem. Kiedy się podniosłem, zdjęć już nie było. Każdy w pokoju miał kamienną twarz, bez jakichkolwiek emocji. Lauer włączył światła.

"Możesz już iść", powiedział otwierając drzwi.

Przeszedłem przez te jebane drzwi i nigdy tam nie wróciłem.

Te wydarzenie miało miejsce niedaleko końca etapu burzy mózgów, i kiedy odszedłem, role były już obsadzone, a scenariusz niemal całkiem gotowy.
Mieli duże opóźnienia; myślę, że to był plan Lauera, by nie było czasu na przyzwoity montaż. Nie odważyłem się obejrzeć tego „dzieła”, kiedy leciało w TV, ale słyszałem od przyjaciela, który pracował w wydziale montażu, że musieli wyciąć dobre 15-20 minut "wstrząsającego" materiału filmowego, zanim w ogóle dopuszczono go do wydania i to JEDYNIE dopuszczono. Nie starczyło czasu na sprawdzenie materiału klatka po klatce.

Jego życzenie się spełniło, chyba, że udało im się wyciąć każdą scenę w której można było znaleźć te okropne zdjęcia. Każde dziecko oglądające Cry Baby Lane nieświadomie ma w pamięci te obrazki, i to z ich powodu płaczę, naprawdę szlocham bo jest mi ich strasznie żal; przejebali mnie, moją psychikę i życie, a teraz piszę do ciebie, ze świadomością, że to ostatnia rzecz jaką kiedykolwiek wystukam zanim podetnę sobie gardło, obryzgując cały ten kurewski monitor.

Jednak jest jeszcze jedna rzecz, o której powinienem wspomnieć.

Nieco wcześniej Lauer wpadł na pomysł dwóch braci łapiących wiewiórkę, którą następnie wsadzają do słoika i powoli topią. Potem wypełniają słój piaskiem i wyrzucają na dno stawu. Wkrótce po tym, jak to zasugerował, Sandy z "Spongebob'a Kanciastoportego" pojawiła się w odcinku "Herbatka pod Kopułą".

Lauer chciał również, by w jednej ze scen w filmie, człowiek z "nosem-jak-kałamarnica" zdjął spodnie na oczach dwóch chłopaków i zgwałcił ich poza kamerą, co miało być wyraźnie zasugerowane.
Skalmar Obłynos wkrótce pojawił się jako jedna z głównych postaci w "Spongebob'ie Kanciastoportym".

Sugerował również, by dwóch przyrodnich braci zostało zmuszonych do życia w tym samym domu po tym, jak matka jednego z nich została odnaleziona martwa w wykopanym grobie z ciałem nadjedzonym przez jej własnego męża, lokalnego meteorologa. Serial z niejasnymi przesłankami, „Drake i Josh” zadebiutował w 2004r., a ojczym jednego z tytułowych bohaterów był właśnie meteorologiem.

Kolejnym pomysłem Lauera było to, by młodszy braciszek posiadał budę dla psa, w której trzymał płody różnych zwierząt zanurzone w kwasie, którego regularnie używał do podtruwania własnej matki, by ta uprawiała seks z jego obelżywym ojczymem. Wkrótce po tym swój debiut świętowała kreskówka „Słowami Ginger”.

Człowiek, który porywa jedynaki przy użyciu odkurzacza, a następnie wysyła do Hadesu? „Danny Phantom”.

Szalejący robot, który zabija jednego z dwóch braci i nosząc jego skórę udaje go w szkole? „Z życia nastoletniego robota”.

Mógłbym tak wymieniać bez końca. Nickelodeon dobrze o tym wie i nie przestają ciągnąć spuścizny Lauera, niekiedy robią to subtelnie, a czasem bardzo otwarcie.
I nie ma niczego, co ty czy ja moglibyśmy z tym zrobić.


Julia Legare

Kilka lat temu spędziłem trochę czasu ze znajomymi przeszukując stare, prawdopodobnie nawiedzone, miejsca. Byliśmy w prezbiteriańskim kościele w Edisto, gdzie dziewczynka o nazwisku Julia Legare została pochowana w rodzinnym mauzoleum w 1852 roku. Ludzie często słyszeli nieziemskie krzyki, ale nigdy nie podjęli się wyjaśnienia sprawy. Piętnaście lat później, kiedy otwarto drzwi mauzoleum, aby pochować kolejnego członka rodziny, znaleziono ciało dziewczyny zwinięte w kącie z rękoma wyciągniętymi jakby wciąż próbowała znaleźć wyjście.
Moi znajomi pomyśleli, że to będzie świetny żart, żeby zamknąć za mną gigantyczne kamienne drzwi (które były wcześniej otwarte) i wrócić po mnie rano. Te sukinsyny zostawili mnie tam… Próbowałem i próbowałem, używając całej siły, ale nie mogłem przesunąć drzwi, potrzeba czterech osób, żeby je poruszyć. W ciemności, postanowiłem przeczekać noc.
Zwykle nie jestem bojaźliwy i nie łatwo mnie przestraszyć, ale siedząc w tam w stosunkowo małym pomieszczeniu, otoczony dziwną presją, której nie potrafiłem wyjaśnić, ciemność jakby starała się mnie pożreć. Czułem jakby z każdej strony duży ciężar naciskał na moją skórę, sprawiał, że ciężko było nawet oddychać. Musiałem siedzieć tam już od godzin.
Wtedy usłyszałem drapanie. Najpierw delikatne, byłem pewien, że to wytwór mojej wyobraźni, ale z czasem stawało się coraz bardziej natarczywe. Skuliłem się w kącie jak najdalej od drzwi i starałem się zakryć dłońmi uszy, ale nic nie mogło powstrzymać narastającej kakofonii. To mogło trwać przez kilka minut, ale każda sekunda była nieznośną wiecznością. Wtedy głośny krzyk odbił się echem w ciemności, był jak wyraz nieopisanego cierpienia i strachu. Drapanie ustało. Po raz pierwszy mogłem rozpoznać dźwięk dziewczynki szepczącej do siebie, żałosne wzdychanie kogoś pozostawionego bez żadnej nadziei. W tym momencie poczułem taki smutek, takie cierpienie, że zapomniałem o strachu. Całe jest cierpienie zdawało się odbijać w moim sercu. Niespodziewanie, zacząłem przepraszać za wszystko co jej się przydarzyło. Do diabła, część mnie chciała sięgnąć po jej ciało i przytulić ją do siebie, ale nie mogłem się na to zdobyć, ze strachu, że naprawdę mógłbym znaleźć jakieś ciało. Nie wiem czy ona mnie słyszała, albo czy chociaż wiedziała o mojej obecności, ale wciąż słyszałem jęki i drapanie paznokciami po kamiennych drzwiach grobu. W pewnym momencie zasnąłem, co było jak łaskawy dar od losu. Nie wiem jak długo spałem, ale obudziłem się kiedy drzwi z hukiem przewróciły się na zewnątrz. Po kolorze nieba domyśliłem się, że świt jest bliski, więc musiałem spać co najmniej kilka godzin. Wyszedłem na zewnątrz i skierowałem się do małej, otwartej kapliczki. Pomyślałem, że musiał to być oddzielony mini-kościół, schowałem się za drzwiami i czekałem na przybycie moich „przyjaciół”. Zastałem ich obok przewróconych drzwi, dwoje z nich klęczało obok nich z wyrazem szoku na twarzach. Wnętrze drzwi pokrywały krwawe ślady, niektóre z zadrapaniami od paznokci. Myślę, że musiała krwawić kiedy paznokcie wyłamały jej się z palców, ale nie jestem pewien. Najpierw spojrzeli na mnie, obejrzeli moje dłonie i nerwowo spoglądali po sobie. Byłem na nich naprawdę wkurzony i opowiedziałem im wszystko ze szczegółami, chcąc żeby wiedzieli przez co przeszedłem. W końcu kiedy ponuro doszliśmy do samochodu, ktoś się odezwał. Mój przyjaciel powiedział do mnie „Baliśmy się cokolwiek powiedzieć, ale spójrz na swoją twarz”.
Później dowiedziałem się, że wiele razy ludzie chcieli na zawsze zamknąć drzwi tego mauzoleum, włączając w to ciężkie zamki i łańcuchy, które wymagałby ciężkiego sprzętu aby je usunąć. Zawsze znajdowano rano drzwi leżące na podłodze. Ostatnia próba miała miejsce w latach 80. Tak jakby jakaś siła chciała zapobiec popełnieniu błędów z przeszłości. Jest coś co niezrozumiale sprawia, że czuję się bardzo spokojny kiedy myślę o wydarzeniach tamtej nocy.
Kiedy z tylnego siedzenia sięgnąłem do małego lusterka, zobaczyłem, że na mojej twarzy odbita jest krew. Tak samo jak na kamiennych drzwiach, na moich policzkach były krwawe linie, jakby kiedy spałem tamtej nocy ktoś delikatnie kołysał moją głowę rozszarpanymi palcami czując ciepło drugiego człowieka po raz pierwszy od ponad stu lat. 

The Thing That Stalks The Fields

To zaczęło się kilka tygodni temu, zauważyłem wtedy, że bele siana na polu zaczynają się powoli oddalać od domu. Każdego ranka kiedy się budziłem, każda z nich była oddalona o kilkaset stóp od miejsca w którym były dzień przedtem. Uznałem wtedy, że to miejscowi dowcipnisie którzy nie mają nic lepszego do roboty, więc po prostu to zignorowałem. W przeciągu kilku dni siano zaczęło zbliżać się do granic mojej farmy. Byłem już zmęczony tą całą grą więc zdecydowałem się przewieźć je z powrotem. Trwało to kilka bardzo żmudnych i nudnych godzin,w każdym razie kończąc prace byłem gotów ukręcić łeb wieśniakowi który zdecydował się ze mną zadrzeć.

Następnego ranka, zbudził mnie dziwny i ciężki zapach, gdy zdecydowałem się podążyć za nim do stajni odkryłem, że wszystkie moje zwierzęta zostały zabite i zmasakrowane.Każde z nich leżało w swojej zagrodzie, pozbawione głowy, po której nie zostało najmniejszego śladu. Resztę dnia spędziłem czyszcząc tą rzeźnie i zakopując pozostałości moich koni.Kiedy skończyłem odkryłem, że bele siana na polu wróciły na swoje miejsca z przedwczoraj, rozproszone po całym polu.Tym razem zostawiłem je na swoim miejscu.


Tej samej nocy siedziałem na ganku ze strzelbą w rękach i dzbankiem kawy na stoliku za mną. Siedziałem tak przez kilka godzin, wytężając wzrok w kierunku pola żeby dostrzec choćby na chwilę tajemniczą postać przemieszczającą moje siano. W końcu, zacząłem zasypiać. I zasnął bym ale kiedy moje oczy zaczęły się zamykać usłyszałem jazgot i szelesty na drzewach pobliskiego lasu. Spojrzałem w kierunku z którego dobiegał hałas, moje serce waliło z podniecenia, w końcu zamierzałem dorwać gnoja. Szamotałem się się z bronią, kręcąc się na krześle czekając niespokojnie aż ktokolwiek by to był zbliży się do mnie na tyle abym mógł go zaskoczyć.Kiedy tylko to zbliżyło się na tyle, że mogłem dostrzec kontury tego czegoś w ciemności sparaliżował mnie strach. To coś zakradło się na moje pole z pobliskiego lasu, nie zauważyło mnie siedzącego na ganku.Przekradając i garbiąc się przywoływało mi na myśl obraz idącego na palcach złodzieja. Nie licząc faktu, że ta dziwna istota nawet przycupnięta mierzyła z dobre dziesięć stóp, wydawała się bardzo wątła. Chudość jej ramion a także wychudzona i zapadła klatka piersiowa sprawiały, że istota ta wyglądała jak jakieś przegłodzone zwierzę. Wciąż jednak, to coś było nieprawdopodobnie silne, widziałem jak bez najmniejszego problemu dźwiga bele siana i ostrożnie układa je ładny kawałek dalej, robiąc tylko kilka kroków. Zaintrygowany, obserwowałem jak to przenosi każdą bele z osobna. Zawsze przed odłożeniem jej na nowe miejsce To prostowało się na chwilę i rozglądało dokoła, patrząc na pozycję innych bel dokonując nawet nieznacznych korekt w ustawieniu.


Zanim odeszło, spojrzała się w kierunku domu. Czułem jak jego oczy wychwytują mnie mnie w ciemności ale nie mogę stwierdzić czy zobaczyło mnie czy nie. Po czym, odwróciło się cicho i ruszyło droga którą przyszło, znikając w ciemnościach okolicznego lasu. Godzinę zajęło mi dojście do siebie i znalezienie chociaż tej odrobinki odwagi żeby móc wstać i uciec do domu. Do środka wszedłem dopiero po chwili. Nie spałem już tej nocy. Dopiero ze wschodem słońca ośmieliłem wyjść poza ganek i rozejrzeć po polu. Bele siana były tam gdzie to je zostawiło. Co jeszcze dziwniejsze, to nie przestawiło ich tak daleko jak w ciągu kilku poprzednich dni. Bele zbliżały się do czegoś niewidocznego na polu,i kiedy lepiej się rozejrzałem odkryłem że zdają się one tworzyć jakąś linię. W rzeczy samej, kiedy obszedłem dom dokoła, zobaczyłem dokładny krąg w którego samy środku się znajdowałem. Na początku myślałem, że są oddalane od domu zupełnie losowo, ale teraz mogłem stwierdzić, że były przemieszczane aby stworzyć jakąś granice. To coś przekazywało mi wiadomość. Tej nocy zasnąłem tylko dlatego, że byłem wyczerpany, spałem bardzo niespokojnie.


Następnego ranka bele nie przemieściły się nawet na cal. Właściwie, pozostały nietknięte już do końca tygodnia, widać były już tam gdzie To chciało żeby były. Dostawałem szału próbując to wszystko zrozumieć. Dlaczego to coś poświeciło tyle czasu i energii przemieszczając moje siano i potraktowało mnie w te sposób? Czy powinienem zareagować? Zabicie moich zwierząt było po prostu groźbą. Groźbą inteligentnej istoty. To wiedziało co mnie przerazi, i wiedziało, że zrozumiem, że mieszam się w nie swoje sprawy.


Odgłosy samochodu na drodze prowadzącej do mojej farmy pewnego ranka wypełniło mnie podekscytowaniem. Planowałem opuścić farmę od momentu kiedy to to zobaczyłem ale nie łudziłem się, że dam rade zrobić to o własnych nogach, bez ryzyka, że To zrobi ze mną to co z moimi końmi. Ale, jeśli dałbym radę dostać się do nadjeżdzającego auta, niezależnie od tego kim był kierowca, być może udało by mi się uciec zanim to coś mnie zatrzyma. Nie dbałem o to kto do mnie jechał. Postanowiłem, że w momencie w którym zatrzyma auto wskoczę na siedzenie pasażera, i powiem mu żeby uciekać jak najdalej stąd. Niestety nie dostałem takiej szansy.


Auto jechało powoli, tocząc się po nierównej drodze. Po cichu pokazywałem żeby się pospieszyło. Gdy przekroczyło granicę pomiędzy dwoma balami słomy, usłyszałem gniewny klekot z pobliskiego lasu. To coś wyrwało się niespodziewania spomiędzy drzew, pędząc na wszystkich czterech przerażających, zniekształconych kończynach w kierunku pojazdu. W ciągu kilku sekund było przy aucie opierając się o nie jak jakiś drapieżny kot. W ciągu następnej chwili wyrywało już stalowe elementy karoserii, próbując dobrać się do kierowcy. Mężczyzna, kimkolwiek był, wrzeszczał tak, że słyszałem go wśród dźwięków giętego metalu i tłuczonego szkła. Wrzask ustał dopiero wtedy kiedy to coś zmiażdżyło go bezlitośnie swoimi własnymi łapami. Po czym, to wyrwało jego resztki z pojazdu i rzuciło nimi w moją stronę, po czym wyprostowało się i spojrzało na mnie znowu. W świetle dnia, byłem w stanie zobaczyć całą nieludzkość tego czegoś. Ta odrażająca kreatura, tak żałosna a jednak wciąż żywa w swojej całej obrzydliwej formie wykazywała, iż dawno temu mogła mieć w sobie coś z człowieka. Cokolwiek to było, sprawiało wrażenie zahartowanego i mocarnego, i przez ta chwilę kiedy się na mnie spojrzało przypominało granitową rzeźbę.


To coś ruszyło z powrotem pomiędzy drzewa pozostawiając mnie z moim przerażeniem. Moje oczy powędrował w kierunku miejsca w którym stanęło auto, jego silnik ciągle pracował, pomiędzy dwoma belami siana.. Nagle zrozumiałem.Wiadomość była oczywista. Jestem jego zdobyczą, i nie wolno mi mieć gości. Nic nie może przekroczyć jego granicy. Jestem tu uwięziony, przez istotę buszującą w polu, i nie będzie mi dane odejść. Wciąż jednak nie wiem czy będę w stanie być zwierzątkiem tego czegoś.


Zastanawiałem się ciężko przez kilka ostatnich dni, dopóki nie zobaczyłem jak to rozrywa mężczyznę z auta na strzępy , uciszając go zanim skończy swój krzyk. Jeśli przekroczę granicę z siana, prawdopodobnie zrobi to samo ze mną. Zmiażdży moją czaszkę zanim zdążę unieść ręce żeby się zasłonić.Po czym poszuka sobie nowego zwierzątka, i prawdopodobnie będzie szukać, aż nie znajdzie kogoś kto będzie wstanie znieść fakt, że to ciągle go obserwuje , obserwuje całymi godzina swoimi lśniącymi oczami insekta.


Zastanawiałem się ciężko przez kilka ostatnich dni... I chyba dam radę po prostu biec...




wtorek, 21 sierpnia 2012

Robert the doll

Historia Roberta zaczyna się w 1896 roku w domu państwa Otto. Jedna ze służących miała za zadanie opiekować się synem państwa Otto. Robert Eugene Gene zwany był przez całą rodzinę Gene. O kobiecie krążyły plotki, że zajmuje się voodoo... Nie dotarły one jednak do właścicieli domu. Tymczasem kobieta miała już dość surowego traktowania (żeby nie użyć słowa okrutnego) i postanowiła coś z tym w końcu zrobić. Zrobiła lalkę dla Gene'a. Zabawka miała długość około 3 stóp (1m) i była wypchana sianem. Wszyscy w posiadłości byli zaskoczeni nie tylko doskonałą precyzją wykonania i podobieństwem do człowieka, jak również tym, że lalka natychmiast stała się nieodłącznym towarzyszem chłopca. Gene dał jej imię Robert. Wszyscy przebywający w domu – służący, członkowie rodziny, goście – często słyszeli jak Gene mówi do swojej lalki podczas zabawy na górze. Byli jednak nieco przestraszeni, gdy chłopiec odpowiadał sobie zupełnie innym głosem niż jego własny...

Dziwne rzeczy zaczęły się dziać w posiadłości państwa Otto. Sąsiedzi twierdzili, że widzieli Roberta poruszającego się od okna do okna, kiedy rodzina była poza domem. Gene zaczął obwiniać Roberta o różne wydarzenia, które się zdarzyły. Ludzie przyrzekali, że słyszeli lalkę chichoczącą i widzieli, jak obserwuje ona dom. Gene zaczął mieć koszmary nocne. Jego krzyki ściągały rodziców do pokoju niemal co noc. Kiedy wchodzili do pokoju swojego syna, znajdowali tam powywracane meble, Gene'a w stanie absolutnego przerażenia, Roberta na najdalszym końcu łóżka. Jedyne co chłopiec był w stanie wypowiedzieć, to „Robert to zrobił”. Gdy rodzice doszli do wniosku, że dość już tych koszmarów i nocnych pobudek, lalka została odesłana na strych, gdzie spędziła wiele lat.

Gdy Gene dorósł i odziedziczył dom po śmierci swoich rodziców, Robert został odnaleziony na strychu. Okazało się, że wpływ lalki na Gene'a wcale nie osłabł przez lata. Żona nowego właściciela domu uznała, że Robert jej się nie podoba, nie pasuje do wystroju i generalnie go nie lubi i kazała ponownie umieścić go w schowku. Gene nie zgodził się na to. Nie tylko nie pozwolił odesłać na strych, ale zdecydował, że Robert potrzebuje dla siebie całego pokoju. Oddał mu pokoik na wieżyczce, gdzie posadził go przy oknie. Nie minęło wiele czasu, gdy zdrowe zmysły Gene'a zostały zakwestionowane.

Coraz więcej ludzi słyszało o Robercie i jego sztuczkach. Twierdzili, że kiedy mijali dom państwa Otto lalka z pokoju na wieżyczce obserwowała ich i robiła do nich miny. Dzieci w wieku szkolnym bały się przechodzić obok domu samotnie. Gene mówił, że znalazł kiedyś Roberta na bujanym fotelu tuż przy oknie. Lalka była... niezadowolona ze swojego domu. W końcu Gene miał dość. Jednak Robert miał inne plany. Goście odwiedzający dom mogli słyszeć odgłosy kroków, jakby coś chodziło po strychu tam i z powrotem oraz dziwne chichoty. Coraz mniej osób miało ochotę bywać w domu państwa Otto...


Gene zmarł w roku 1972, a dom został sprzedany. Robert ponownie został odnaleziony, tym razem przez dziesięcioletnią córkę nowych właścicieli. Niewiele czasu minęło, a lalka zaczęła okazywać swoje niezadowolenie... Dziewczynka mówiła, że Robert torturował ją i zamienił jej życie w piekło. Nawet po 30 latach kobieta nadal twierdzi, że „lalka była żywa i chciała ją zabić”.


Robert jest wciąż ubrany w swój biały mundurek marynarski i w rękach trzyma swojego wypchanego lwa. Obecnie znajduje się w Key West Martello Museum. Pracownicy placówki donoszą czasami, że lalka kontynuuje swoje sztuczki. Odwiedzający twierdzą, że wyraz jego twarzy zmienia się od czasu do czasu i że widać na niej oznaki starzenia się. Niektórzy ludzie są przekonani, że kapłanka voodoo przeklęła zabawkę i umieściła w niej duszę złego człowieka. Nikt jednak nie wie, jaka jest prawda.
 




Luna Game

Fabuła bajek zazwyczaj jest prosta. Zły – dobry, dobro zwycięża, dzieci nie zastanawiają się nad tym. Ale czy czasem nie zastanawiałeś się sam, czemu ten zły, okrutny bohater jest taki? Co zrobił? Albo co mu zrobiono?
Nie trzeba być fanem kucyków by spotkać się z serią My Littre Pony – Friednship is the Magic. Koniki stały się memem i są (prawie) wszędzie. Mamy dobrą Celestę i ta złą, jej siostrę, Lunę, skazaną na wygnanie na księżyc. Dzięki Celestii słońce wstawało, a Luna sprawiała, ze na niebie pojawiał się księżyc. Jednak po jakimś czasie stała się ona zazdrosna o swoją siostrę. Gdy ona pracowała koniki spały i nie mogły podziwiać jej działo! A przecież pracowała tak samo ciężko! Dlaczego to Celestii dziękują, dlaczego ona jest ważniejsza?
Luna stała się zazdrosna i zła.
Taka jest oczywiście wersja z MLP. Ale jak mogło by być? A może to Celestie stała się zazdrosna i chciała mieć CAŁĄ władzę? Może Luna, skazana 1000 lat temu na wygnanie, była… Niewinna? I przede wszystkim… Samotna.

Link do pierwszej części Luna Game pojawił się na Equestria Daily w 2011 roku, kwietniu. Link prowadził do pliku, który automatycznie ściągał grę na dysk twardy.

Luna Game to bardzo prosta platformówka w której główną postacią była Luna. Po około 30 sekundach na monitorze pojawiała się Zalgo Pinkie Pie lub przerażająca Applebloom, a w tle słychać syki i szepty. Nie można zamknąć gry klawiszem esc (niektórym również alt + f4 nie działało). Kursor pozostawał w prawym dolnym rogu i nie można było nim poruszyć.
Gre można skończyć tylko używając menadżera zadań i poruszając się strzałkami przerwać ją.
Po zamknięciu gry w miejscu, gdzie została ona zainstalowana pojawiało się wiele przerażających obrazków koników oraz pliki tekstowe których jedyną treścią było „The end is Neigh”

 Luna Game 2

Ta część jak poprzednia jest również bardzo prostą grą platformową. W pewnym momencie na ekranie pojawia się kolejny Zelgo-konik, a muzykę zastępują szumy. Gra przechodzi w druga, upiorną fazę. Kolorystyka zmienia się na czarno-czerwoną. Jeśli Luna spadnie w dół, będzie przez chwilę spadać a potem na ekranie pojawi się Luna’s Descent z napisem „You Died”. Słychać również jakby zniekształconą muzykę i słowa, jednak nie można ich zrozumieć.

Ta część jednak nie tworzyła na dysku żadnych plików

Luna Game 3

Cześć jest podobna do poprzednich. Z każdą sekundą ekran staje się coraz ciemniejszy a muzyka coraz wolniejsza i zniekształcona. W tle słychać również jakby rozmowę kucyków. W 3:16 można usłyszeć głos Fluttershy mówiący „Come out” – wyjdź. Gdy Luna spadnie w dół, na ekranie pojawia się Zelgo-Pinkie Pie, Gdy Luna spada słychać bardzo zniekształcony głos (Również Fluttershy) „Kocham Cie”, migają różne przerażające obrazki. Po tym widzimy Lune leżącą na ziemi, jej nogi są oderwane, widać ciemną krew . Po kilku sekundach otwiera ona oczy i gra kończy się.

 
 Luna Game 4
Czwarta część różni się od pozostałych. Przede wszystkim dlatego, ze możesz w nią zagrać tylko RAZ.
Luna stoi na kawałku zieleni. Jedyną droga naprzód jest przepaść. Gdy skacze w dół, leci przez chwilę, ekran staje się czarny i pojawia się drobny, biały napis.
Spotkał Cie straszliwy los, czyż nie?
Po kilku sekundach pojawia się kolejny
Nie powinnaś umierać
Następny napis, czarne tło z plamami krwi
ALE TERAZ JESTEŚ W MOIM ŚWIECIE
Widać, że Luna spada w dół i uderza w czerwoną ziemię, za nią jest również czerwone tło, wszystko wygląda to jak piekło. Musisz biec jak najszybciej w prawo, żeby ciemność, która pojawia się z lewej strony nie dopadła cię i nie zabiła. Potem musisz znowu spać w dół by dostać się na następny poziom.
Tym razem świat jest złożony z czarnego tła i szarych bloków. Dochodzisz do ściany i musisz iść w górę.
Im wyżej idziesz, tym ekran staje się ciemniejszy. Jeśli dojdziesz wystarczająco daleko, zobaczysz przerażającą Pinkie Pie, która czeka na Ciebie, ale szybko zniknie.
Musisz biec znowu w prawo aż wbiegniesz w samą Pinkie Pie. Ekran znowu staje się czarny, po chwili widać znowu przerażającą Pinkie oraz odgłos bicia serca. Słychać śmiech i gra kończy się. Jeśli spróbujesz zagrać jeszcze raz, pojawi się tylko napis „ Twój los jest już zapieczętowany”


Luna Game 0

Gra opowiada o wydarzeniach przed poprzednimi czesciami gry. Jest o wiele bardziej rozbudowana. Również w nią można zagrać tylko raz
Gra zaczyna się w zamku Celestii. Jeśli porozmawiasz z nią, powie Ci, ze powinines poznać nowych przyjaciół. W grze można spotkać wszystkie sześć najważniejszych koników, i każda z nich ma jakiś problem, o którego rozwiązanie prosi Cię.
Przykładowo, dla Twilight Sparkle musisz zdobyć książkę a dla Rarity suknie.
Wszystkich przedmiotów jest 50. Gdy zdobędziesz już 49, ostatni jest czarno biały. Jeśli pójdziesz dalej, ziemia nagle zniknie a Luna zacznie spadać w dół. Ekran będzie coraz ciemniejszy.
Ekran rozbłyskuje się na biało i widać obrazek Nightmare Moon. Po kolejnym błysku oko Nightmare Moon otwiera się. Znów pojawia się Luna, jednak teraz gra jest troszkę ciemniejsza. Gdy podchodzi ona do Pinkie Pie, Pinkie zaczyna znowu mówić o swoim przyjęciu. Wtedy pojawia się czarny ekran z ostatnim przedmiotem oraz napis „zabij ją teraz”. Po tym Pinkie pyta się Luny, czy czuje się dobrze, a ekran znowu staje się czarny.
Przez długu czas nie dzieje się nic, słyszysz tylko dziwne odgłosy. Znowu widać Lune i Pinkie, tło jest dziwnie brązowo-czerwone. Pinkie pyta „Ale, ale dlaczego?” i gra konczy się.
Po chwili gra znowu otwiera się razem z przerażającą grafiką przedstawiająca Pinkie Pie i napisem „To jeszcze nie koniec”, w tle słychać głośne trzaski.
Gra znowu się zamyka
Jeśli sprobojesz zagrac jeszcze raz, pojawi się napis „Nie można zmienić przeszłości”



Strona gry z której można pobrać wszystkie części
http://lunagame.net/